Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Thatcher, Kohl, Kaczyński...

Dodano: 10/08/2020 - Numer 2706 - 10.08.2020
Opozycja w Polsce jest niczym Labour Party w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej w czasach rządów Partii Konserwatywnej i premierów Margaret Thatcher i Johna Majora. Partia Pracy przegrywała wtedy wybory za wyborami, a jej przywódca Neil Kinnock (późniejszy teść premier Danii Helle Thorning-Schmidt) musiał się w końcu, po paru porażkach z rzędu, podać do dymisji.
 
Torysi (czyli konserwatyści właśnie) wygrywali wybory dzięki charyzmatycznej Iron Lady – premier Jej Królewskiej Mości, pani Thatcher, córce skromnego sklepikarza, która potrafiła wygrać z Argentyną wojnę o Falklandy (przez Latynosów zwane Malwinami). Thatcher odwoływała się do dumy narodowej i patriotyzmu, a ponadto miała, tak samo jak jej następca, olbrzymie sukcesy gospodarcze. W sumie Partia Konserwatywna rządziła Wielką Brytanią przez 18 lat. I nie zaszkodziło wcale pierwszej kobiecie głównej lokatorce 10 Downing Street twarde stłumienie strajków w przemyśle górniczym.
Przestrzegałbym jednak przed tanimi analogiami. Wielu komentatorów podkreśla, że to Thatcher zamknęła kopalnie i zrobiła porządek z prokomunistycznymi, a czasem wręcz prosowieckimi przywódcami związków zawodowych w swojej ojczyźnie. To drugie – pełna zgoda. To pierwsze jednak jest po prostu nieprawdą!
Kolejne brytyjskie rządy w latach 50. i 60. zlikwidowały przeszło sto kopalni węgla kamiennego w samej tylko północno-wschodniej Anglii! Premier Thatcher ogłosiła plan zlikwidowania kolejnych 90, w tym 20 od razu. Mało kto wie o tym, że Wielka Brytania, jeśli chodzi o wydobycie węgla, była w Europie numerem jeden, a na świecie numerem dwa (po USA). Przed I wojną światową w górnictwie pracowało do 1,2 mln Brytyjczyków, gdy całe państwo liczyło 40 mln obywateli, łącznie z dziećmi i emerytami.
Partia Konserwatywna rządziła Zjednoczonym Królestwem niemal dwie dekady, a więc dłużej niż CDU Helmuta Kohla, a potem Angeli Merkel w Niemczech (cztery pełne kadencje od 1982 do 1998 r.).
Wartości – podstawa sukcesu centroprawicy
Ta polityczna długowieczność torysów w Wielkiej Brytanii oraz chadeków w RFN nie brała się z powietrza: charyzma Margaret Thatcher i Helmuta Kohla, odwoływanie się do uczuć patriotycznych (Falklandy na Wyspach Brytyjskich, zjednoczenie Niemiec u naszego zachodniego sąsiada), ciężka praca i dobre relacje z mediami zagwarantowały wieloletnie sukcesy.
Oba te państwa, rządzone przez centroprawicę, możemy w jakiejś mierze porównywać z Polską rządzoną przez Prawo i Sprawiedliwość, partię Jarosława Kaczyńskiego. Podobieństwa są liczne, na pewno należy wśród nich wymienić niewątpliwą charyzmę prezesa PiS, który skupia cały szeroko rozumiany obóz patriotyczny i twardą ręką wymusza dyscyplinę w środowisku prawicy i centroprawicy. A to przecież tradycyjnie miało wielu, zbyt wielu liderów i indywidualności, co stawało się przyczyną porażek wyborczych i oddania władzy lewicy w 1993 i 2001 r.
Kolejnym podobieństwem jest mocne akcentowanie wartości patriotycznych, narodowych oraz propaństwowych. Trzecim zaś – pewne zakorzenienie w społeczeństwie, dość szerokie zaplecze i spora liczba aktywistów, którzy ze względów ideowych popierają obóz władzy.
Ku westernizacji
Co do relacji z mediami – tradycyjnie sprzyjającymi każdej władzy w Niemczech i szanującymi rząd, z kolei na Wyspach Brytyjskich zachowującymi „instynkt państwowy” – tu na pewno są między nami a naszymi zachodnimi partnerami znaczące różnice.
Dlatego po ostatnich wyborach prezydenckich nasilają się postulaty, aby dokonać zmian na mapie mediów w Polsce i wprowadzić „ład medialny” w miejsce obecnego „nieładu medialnego”, który w bezprzykładny sposób, nieporównywalny z żadnym większym państwem w Europie, faworyzuje kapitał obcy. Czy to nazwiemy westernizacją mediów (zastrzegam sobie prawa do tego określenia – chodzi o wprowadzenie standardów zachodnich, takich jak w Republice Francuskiej czy Republice Federalnej Niemiec, odnośnie do wyraźnych ograniczeń dla kapitału obcego w mediach tradycyjnych i elektronicznych), czy renacjonalizacją mediów, tak jak często mówią na to zwolennicy status quo – czyli de facto przeciwnicy jakichkolwiek zmian właścicielskich w strukturze mediów w Polsce – nie ma znaczenia.
„Nie, bo nie”, czyli totalna opozycja
Jednak jest jeszcze jedna rzecz, która łączy formację Jarosława Kaczyńskiego z konserwatystami brytyjskimi z lat 1979–1997 i niemiecką chadecją z lat 1982–1998. Tym wspólnym mianownikiem jest słabość opozycji. W Polsce opozycji w niemałej mierze wręcz sekciarskiej.
Spektakularnym przykładem owej słabości obozu anty-PiS jest zbojkotowanie przez Koalicję Obywatelską (PO plus przystawki) uroczystości zaprzysiężenia prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Platforma, podejmując taką decyzję, zapewne dobrze się z tym czuje, pokazuje pewną konsekwencję w odmawianiu legitymacji obozowi rządowemu i prezydentowi Andrzejowi Dudzie osobiście, co niesłychanie podoba się jej twardemu elektoratowi, najbardziej zagorzałym wyborcom. Jednak już po raz siódmy ten twardy i nawet dość szeroki elektorat nie zagwarantował opozycji, a zwłaszcza jej przewodniej sile, czyli PO, wyborczego zwycięstwa.
Oznacza to tylko jedno: skrajna negacja, platformerskie „nie, bo nie”, owa totalna opozycyjność odstraszają od opozycji (a zwłaszcza od PO) bardziej umiarkowanych wyborców. Ci, choć mają różne zastrzeżenia do PiS, jednocześnie uważają, że opozycja powinna, owszem, krytykować władzę, nawet dobitnie, ale nie negować państwa i nie odwracać się plecami do ponadpartyjnego, ponadczasowego interesu narodowego.
Rafał Trzaskowski tłumaczący, że nie przyjdzie na zaprzysiężenie, bo musi zająć się dziećmi; inni liderzy PO powtarzający jak mantrę, że nie przyjdą, bo wybory „nie były demokratyczne” – to objaw samowpuszczenia się w polityczny kanał. Kreowanie alternatywnego świata – w którym prezydentem Polski nie jest Andrzej Duda, tylko Rafał Trzaskowski, a rządzi nie PiS, tylko gabinet cieni (raczej gabinet osobliwości…) – jest najkrótszą drogą do kolejnej porażki w wyborach. Tak może się stać, nawet jeśli nastąpią one dopiero za trzy lata, jesienią A.D. 2023. Wtedy zbiegną się wybory do Sejmu i Senatu RP, po czteroletniej kadencji tych organów państwa, oraz wybory samorządowe po pierwszej w historii polskiego samorządu terytorialnego kadencji pięcioletniej.
Oczywiście ta permanentna słabość opozycji w Polsce nie powinna nas, broń Boże, usypiać!
     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów gpcodziennie.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gpcodziennie.pl

W tym numerze