Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Opozycja straconych szans

Dodano: 25/08/2020 - Numer 2718 - 25.08.2020
Kiedy sytuacja na Białorusi stała się napięta, najpierw w związku z podejrzeniem o fałszerstwo wyborcze, później zaś brutalnym tłumieniem społecznych protestów, nasi wschodni sąsiedzi stali się częstym punktem odniesienia dla naszej opozycji. „Mińsk, Warszawa – wspólna sprawa. W ostatnich dniach chyba bardziej niż kiedykolwiek. Dość już brutalności władzy i nachalnej propagandy” – pisał na Twitterze Rafał Trzaskowski dwa tygodnie temu. Porównania takie są dla opozycji kompromitujące. Jeśli jednak szukać analogii z Białorusią, to znajdziemy ją raczej w coraz większym rozbiciu i braku liderów wśród przeciwników naszego rządu.
Jeśli ktoś podąża u nas drogą białoruską, to nie jest to bynajmniej oskarżana notorycznie o wszystko co najgorsze ekipa Prawa i Sprawiedliwości, a opozycja, która lubi nazywać się „demokratyczną”. I nie jest to analogia do dzisiejszej sytuacji, gdy białoruska opozycja próbuje organizować się na nowo, po raz pierwszy mając poparcie wcześniej milczących, ważnych grup społecznych i apatycznej dotąd prowincji. Podobieństw szukać trzeba w sytuacji wcześniejszej, kiedy białoruscy opozycjoniści byli słabi i niezorganizowani. Oczywiście, jest to porównanie na wyrost, Borys Budka i Rafał Trzaskowski nie mają przeciwko sobie potężnej, państwowej machiny, mają za to wsparcie wielkich miast i ich samorządów, a przede wszystkim liczne media. Biełsat trudno przecież porównywać pod względem siły rażenia do TVN, Onetu czy „Faktu”.
Kuriozalne porównania
Politycy naszej opozycji, nie tylko tej związanej z Platformą Obywatelską (choć trzeba przyznać, że i medialne, i polityczne środowiska, wywodzące się z dawnej Unii Wolności w tym celują), uwielbiają dramatyzować i swoje losy ukazywać poprzez porównania do wydarzeń w innych krajach, choćby w Korei Północnej, Rosji Putina czy właśnie na Białorusi.
W jednym z wcześniejszych tekstów wykazałem już całą niestosowność porównań naszych wyborów prezydenckich do farsy, jaką odegrał Łukaszenka. Wystarczy tylko przypomnieć, że władze w Mińsku utrącały autorytarnymi metodami kolejne cieszące się dobrymi wynikami sondażowymi kandydatury przedstawicieli opozycji i niespodziewanie krytycznego wobec prezydenta niedawnego establishmentu. W Polsce najpoważniejsza wciąż partia opozycyjna sama zmieniła swojego kandydata, gdy Małgorzata Kidawa-Błońska zaliczyła ostry sondażowy zjazd.
Usłużne wobec Platformy autorytety prawnicze od początku wskazywały na rzekomą niekonstytucyjność nowego terminu głosowania w wyborach prezydenckich, równocześnie wprost radząc, by po ten argument sięgnąć dopiero wtedy, gdy wybory przegrałby Rafał Trzaskowski. Wygrana Trzaskowskiego miała więc być legalna, Dudy zaś niekonstytucyjna. I rzeczywiście, po ogłoszeniu wyników wyborów od razu pojawiła się ta właśnie narracja. Równocześnie kwestionowano wyniki, odwołując się do problemów być może bardziej realnych, lecz całkowicie niepoliczalnych. Andrzej Duda zyskać miał głosy nieuczciwie poprzez zaangażowanie w jego kampanię przedstawicieli rządu czy mediów publicznych. Kto jednak jest w stanie udowodnić, że właśnie to przeważyło szalę, a nie np. zniechęciło inne grupy wyborców? Nikt, dlatego protesty wyborcze, oparte na tak dziurawej argumentacji, zostały odrzucone przez Sąd Najwyższy.
Nowa Solidarność
– mit dziesięciu milionów
Narracja o zmanipulowanych wyborach okazała się całkowicie chybiona. Nie wyniosła na ulice tłumów, jak stało się to na Białorusi. Co więcej, wygląda na to, że Platforma straciła swój najlepszy moment, gdy mogła próbować ugrać coś na bardzo przecież dobrym wyniku wyborczym Rafała Trzaskowskiego. Politycy PO uznali jednak, że 10 mln głosów zostało dane raz na zawsze i całkowicie bezwarunkowo. Zupełnie nie przyjęli do wiadomości badań, które wykazały, że wśród elektoratu ich kandydata przeważały motywacje negatywne i większość z nich głosowała nie tyle na Trzaskowskiego, ile przeciwko Dudzie. Tymczasem Rafał Trzaskowski i jego zaplecze uwierzyłli, jak się zdaje, w mit 10 mln, które w ich planach miały stworzyć ruch społeczny, z miejsca nazwany fałszywie Nową Solidarnością. Jedyny realny skutek tego planu to zakwestionowanie zdolności Platformy do zwycięstw w polskiej polityce, co więcej, sformułowane przez samą elitę tej partii. Można też było zauważyć próbę kopiowania pomysłu Szymona Hołowni, jednak i ten plan odbywałby się przecież równocześnie kosztem Platformy.
W efekcie obecne poparcie sondażowe zarówno dla Platformy, jak i potencjalnej partii Hołowni dalekie jest od wyborczych wyników obu kandydatów w wyborach prezydenckich. Hołownia nie ma przynajmniej problemu z przywództwem. Platforma natomiast z dnia na dzień ma z tym coraz większe kłopoty. Już w kampanii wyborczej zauważyć można było chowanie się w cień szefa PO Borysa Budki. Plan powołania ruchu politycznego z Trzaskowskim na czele to było wypowiedzenie posłuszeństwa, a na pewno potwierdzenie niewiary w lidera.
„Wyborcza” traci cierpliwość
do Trzaskowskiego
Trzaskowski jednak na każdym kroku wykazuje, że nie jest gotów do przyjęcia nowej roli. Nie robi nic lub niewiele w sprawach najważniejszych dla liberalnej opozycji, za co został niedawno skrytykowany przez Agnieszkę Kublik w „Gazecie Wyborczej”. Tekst pt. „Nienarodziny przywódcy” pokazuje skalę rozczarowania. Nadzieje były przecież ogromne. „Dostał w wyborach prezydenckich 10 018 263 głosy. Uznał, że mu się należały, że te miliony za nim pójdą. Dokądkolwiek. Jest odwrotnie. Tym milionom coś się od Trzaskowskiego należy. Czas, zapał, energia, pracowitość, kreatywność w dążeniu do obiecanego celu. (…) Ale zaraz po przegranych wyborach Trzaskowski udał się donikąd. To PiS, choć znów wygrał i mógłby na krótko spocząć na laurach, wciela w życie kardynalną zasadę – kampania wyborcza zaczyna się dzień po wyborach” – pisze Kublik, wprost zarzucając prezydentowi Warszawy rejteradę w obliczu kolejnych narzucanych przez PiS tematów debaty publicznej.
A co z Platformą? Przywództwo Budki po raz kolejny chwieje się w posadach po niekonsekwentnym zachowaniu partii w kwestii podwyżek dla posłów. Na sporze o wydatki na polityków w czasie pandemicznego kryzysu traci również PiS, jednak największym przegranym jest właśnie PO i sam Budka. Przy okazji wychodzą na wierzch wzajemne pretensje i pranie brudów wśród polityków i liderów partii, w które włączył się nie tylko Grzegorz Schetyna, lecz nawet Donald Tusk. Dzięki wojence w Platformie PiS zrekompensuje sobie polityczne straty z nawiązką.
Koalicja Polska wciąż oszołomiona po wyborczym ciosie
W Polskim Stronnictwie Ludowym, od którego podobno zaczął się temat podwyżek, też nie dzieje się najlepiej. Coraz bardziej problematyczna wydaje się współpraca z Pawłem Kukizem i jego ludźmi. Entuzjazm Kukiza do Koalicji Polskiej osłabł, jak się zdaje, już przy pierwszej turze wyborów prezydenckich i po ogłoszeniu słabego wyniku Władysława Kosiniaka-Kamysza. Pojawił się pomysł na własną partię, a w głosowaniach i wypowiedziach medialnych posłowie Kukiz’15 pozwalają sobie na większą samodzielność. Pęknięcie w klubie ludowców wydaje się kwestią czasu, a pewien chaos potęguje różne podejście polityków samego stronnictwa do dwóch największych ugrupowań. Władysław Kosiniak-Kamysz stracił wielką szansę przez Rafała Trzaskowskiego i wiele wskazuje na to, że wraz ze swoją partią nie doszedł jeszcze do siebie. Na pocieszenie może jednak obserwować, jak dziś w podobny sposób przegrywa swój moment sam Trzaskowski.
 
     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów gpcodziennie.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gpcodziennie.pl

W tym numerze