Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ » x

Mamy do czynienia z systemem totalnym

Dodano: 23/05/2014 - Numer 819 - 23.05.2014
fot.Filip Błażejowski/Gazeta Polska
fot.Filip Błażejowski/Gazeta Polska
Ekipa Tuska to specjaliści w technikach manipulacji, a poza tym opierają się na systemie totalnym, w którym przekaz jest multiplikowany przez dziesiątki różnych kanałów medialnych i instytucjonalnych – mówi Piotr Gliński. Jesteśmy dzień przed ciszą wyborczą. Jak ocenia Pan działanie mediów w czasie kampanii do PE? Trzon mediów w Polsce stanowią trzy główne telewizje: TVN, Polsat i TVP, które prawie całkowicie zdominowały przekaz informacji. Stacje te są de facto olbrzymimi tubami propagandowymi, które służą głównie rządowi PO. Niezależne media – dobrze ostatnio się rozwijające – nie równoważą przewagi tych faktycznych monopolistów. Jedyna realnie licząca się opozycja – czyli PiS – ma bardzo utrudniony dostęp do mediów. W czasie kampanii do PE media rządowe po prostu realizowały linię propagandową rządu oraz środowisk, które mają w nich wpływy, głównie SLD i TR. To patologia. Co to w praktyce znaczy? Wielu Polaków pewnie polemizowałoby z taką opinią, twierdząc, że często widują polityków PiS u w telewizji. Jest prosty sposób weryfikacji niezgodności między ich opinią a moją. Są dostępne analizy frekwencji pojawiania się przedstawicieli partii politycznych w programach telewizyjnych. Dają nam one obraz zupełnie jednoznaczny: PO ma średnio trzykrotną przewagę nad następną siłą, którą na ogół jest… SLD. Tylko w jednej stacji PiS ulokowało się na drugiej pozycji. To zjawisko niebywałe, którego nic nie tłumaczy! A przecież mówimy tu tylko o samej frekwencji – pozostaje jeszcze kwestia tendencyjności programów, w których często nie oglądamy wywiadów, ale przesłuchania. Brzmi to bardzo fatalistycznie. Dlaczego tak trudno naruszyć ten system nierównowagi? Bo mamy do czynienia z półdemokratycznym systemem totalnym. Media o gigantycznym zasięgu – nie zapominajmy tu też o „Gazecie Wyborczej” – w swoim propagandowym działaniu mają wsparcie instytucji państwowych, biznesowych i zagranicznych. Cały organizm państwowy działa nie po to, do czego został powołany – czyli by rozwiązywać problemy Polaków – ale po to, by umacniać władzę polskiego półdyktatora – Donalda Tuska. Lemingi boją się takich wizji. Uważają, że to spiskowa teoria dziejów. Zachęcałbym jednak wszystkich Polaków, by zaczęli chłodno analizować życie publiczne. Odnośnie do tego zaś, o czym tutaj mówimy, trudno o lepsze laboratorium do badania związków władzy, instytucji i mediów niż niedawne referendum odwoławcze w sprawie prezydent stolicy. Wówczas do gry wkroczyły np. bardzo mocno sondażownie. W dwóch sondażach tuż przed finałem zadano pytanie, jak będą głosowali obywatele w następnych wyborach na prezydenta Warszawy. Z pozoru wszystko w tym pytaniu wygląda bez zarzutu, poza tym, że z oczywistych względów – i z powodu praw socjologii i psychologii – zachowanie w ewentualnych wyborach musi zależeć od wcześniejszych wyników referendum odwoławczego. Oczywiście w momencie zadawania tego pytania – a więc w czasie, w którym nie było normalnej kampanii wyborczej, z pełną prezentacją kandydatów, debatami itd. – pani prezydent Warszawy była politykiem najbardziej rozpoznawalnym i większość respondentów wskazała na nią. Tym samym sondażownie zasugerowały obywatelom, że nie warto iść na referendum, bo i tak prezydent miasta pozostanie ten sam. To była manipulacja w celu zniechęcenia do udziału w głosowaniu. Ten przekaz pompowano tuż przed referendum na pierwszej stronie „Wyborczej” i w TVP Info. Dodatkowo zarówno prezydent, jak i premier Polski oraz prezydent miasta ewidentnie złamali polskie prawo (m.in. art. 250 k.k.), zniechęcając do udziału w referendum. No, ale oczywiście zdawali sobie sprawę, że mogą liczyć na wsparcie systemu prokuratorsko-sądowego. Tych przykładów można podawać znacznie więcej. Niedawno prokuratura zrobiła wrzutkę z oskarżeniem b. posła PiS u Tomasza Kaczmarka. Po siedmiu latach, akurat tuż przed wyborami! Albo „umycie rąk” przez PKW w sprawie proeuropejskiego spotu PO, gdy spot programowy PiS u sprzed oficjalnej kampanii do europarlamentu (!) był przez PKW potępiony. To są niebywałe, azjatyckie wręcz, siłowe praktyki niszczące demokrację, trudne do zrozumienia dla społeczeństw o kulturze demokratycznej. Dziwnym trafem tego typu koincydencje są zawsze niekorzystne dla opozycji. Pokazują one spójność działania instytucji z celami propagandowymi obozu władzy. Przy czym ta propaganda ma zawsze dzielić i koncentrować emocje obywateli wokół spraw negatywnych. A najbardziej negatywna ma być oczywiście jedyna realna opozycja – PiS – przedstawiana jako kwintesencja zła i jakiś antysystemowy potwór, który ma być pozbawiony wszelkich praw. I tak właśnie się dzieje. To jest rodzaj apartheidu. Przypominam – dotyczy wielu milionów Polaków, zwolenników PiS u. Sprawa Ukrainy także została rozegrana w tym paradygmacie? Oczywiście. Polacy zostali przez premiera zastraszeni, że jeśli nie zagłosują na PO, to wybuchnie wojna. Taki był przecież sens przekazu rządu od początku agresji Putina na Krymie, zwieńczonego niebywałą wypowiedzią premiera o dzieciach, które pierwszego września mogą nie pójść do szkoły. Ten przekaz zagrał, bo opozycja była wówczas w niezwykle trudnej sytuacji – wszyscy wiedzieli, że zwrot w polityce PO wobec Putina to zwykła obłuda, ale racja stanu wymagała wewnętrznej jedności w państwie. Nie ulega jednak wątpliwości, że w normalnym państwie demokratycznym za wypowiedź o 1 września i dzieciach Tusk musiałby się podać do dymisji. Podobnie na bazie strachu rząd rozegrał wyolbrzymione – na szczęście – zagrożenie powodziowe. Słynna kurteczka kryzysowa już była przygotowana. Tylko Tusk może wydobyć Polskę z potopu – taki przekaz sączył się z ekranów. To też była czysta obłuda, gdyż rząd Tuska oczywiście zlekceważył konieczność inwestycji przeciwpowodziowych, na wielu wałach leżały wciąż stare, nieprzydatne worki sprzed czterech lat (!), w wielu miejscach nie zrobiono przez cztery lata żadnych zabezpieczeń, a niestabilne wzmocnienia robione w ostatniej chwili potwierdzają tylko oczywistą prawdę, że gdyby nadeszła woda taka jak w 2010 r., mielibyśmy znowu tragedię. Bo propagandą można niekiedy oszukać zrozpaczonych ludzi, ale nie da się zatrzymać żywiołu. Dlaczego to się udaje? Ponieważ oni są specjalistami w technikach manipulacji, a poza tym opierają się – o czym już mówiłem – na systemie totalnym, w którym przekaz jest multiplikowany przez dziesiątki różnych kanałów medialnych i instytucjonalnych. Nie wiem, jaki jest zakres pracy służb specjalnych w tym chorym systemie, ale nie mam cienia złudzeń, że znaczna część aparatu państwowego bierze w tym udział. Poza tym jesteśmy bardzo specyficznym społeczeństwem. Mamy zdecydowanie najniższe w Europie wskaźniki uczestnictwa w organizacjach obywatelskich, kapitału społecznego i frekwencji wyborczej. Średnia frekwencja w Polsce to poniżej 50 proc.; wszystkie inne kraje naszego regionu mają średnią 70 proc. i więcej. Wynika to między innymi z bardzo licznej warstwy wykluczonych w Polsce i olbrzymiej emigracji. Ale przede wszystkim z braku zaufania do polityki i dramatycznie niskiego poczucia sprawstwa obywatelskiego, a więc powszechnego przekonania, że nie mamy wpływu na sprawy publiczne. Ktoś jednak jest za to odpowiedzialny i komuś jak widać jest to na rękę… Ta diagnoza być może przytłacza, jednak nie jest tak, że jesteśmy skazani na życie w takim państwie. Istnieją dwie drogi pokonania systemu III RP, który rozwinął się podczas rządów Donalda Tuska. Prowadzone przez różne środowiska – mogą zresztą świetnie się uzupełniać. Są to: pozytywistyczna droga cierpliwej, oddolnej samoorganizacji i budowy własnych instytucji oraz rewolucyjna, choć pokojowa, droga buntu i nieposłuszeństwa obywatelskiego. Druga część wywiadu z prof. Glińskim zostanie opublikowana już wktótce
     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów gpcodziennie.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gpcodziennie.pl

W tym numerze