Fryderyk Chopin: muzyka, pasja i dziedzictwo

Życie i dzieło Fryderyka Chopina jest wielkim hymnem i proroctwem polskości. Genialnie uchwycił to Cyprian Norwid. Nadto oswoiliśmy się z frazą: „ideał sięgnął bruku”. Ona mówi nie tylko o muzyce, lecz także o tym, jak najwybitniejsi nasi romantycy widzieli polskość, rodzimą kulturę i narodowy byt. Artystyczny geniusz, twórcza pasja wieszcza polskiej muzyki stały się częścią dziedzictwa, którego nie złamały pełne furii dziejowe wichury.

Znamy zwycięzcę XIX Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Choć serca niemałej części publiczności biły znacznie żywiej, gdy nokturny, walce, ballady, preludia, barkarolę, scherza, polonezy i koncerty fortepianowe Fryderyka Chopina grała pochodząca z Chin młoda pianistka Tianyao Lyu i reprezentant Polski Piotr Pawlak – jury zwycięzcą ogłosiło reprezentanta Stanów Zjednoczonych Erica Lu. Werdykt jury zapisano w annałach konkursu chopinowskiego.

Opinia publiczna, czyli krytycy, melomani, laicy, długo jeszcze będzie pisać komentarze do tegorocznych wyników jednej z najznakomitszych imprez muzycznych na świecie. Trwające dekadami kontrowersje, płomiennie wyrażana niezgoda dotycząca decyzji jury to także część chopinowskiego dziedzictwa. Naszą rzeczą jest zabiegać, by konkurs był coraz lepszy, zawsze aktualny, łączący przeszłość i przyszłość narodowej i globalnej wysokiej kultury.

Znakomita większość z nas ma świadomość, że tegoroczna edycja Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina daje asumpt do takich rozważań. Jest czas, by sprawić, żeby kolejny, XX konkurs chopinowski połączył artystyczną głębię z profesjonalną organizacją i atrakcyjną dla globalnej publiczności lekcją polskiej kultury, jej najwspanialszych i tragicznych losów. Oby sprzyjały temu najróżniejsze możliwe okoliczności.

„Polska świetna i duża”

Muzyka Chopina – dla jednych liryczna opowieść o polskości, niemal alchemiczna transmutacja twórczości polskiego ludu w najwyższych lotów fortepianowe impresje; dla drugich – pełna pasji i melancholii opowieść o własnym życiu, o losach ojczyzny. Dla jeszcze innych – niebiańska broń przeciw tyranom i despotom.

Dobrze pamiętamy słowa Roberta Schumanna, który nazwał muzykę polskiego artysty „armatami ukrytymi w kwiatach”. Niemiecki kompozytor jesienią 1836 r., tuż po spotkaniu z Chopinem, zapisał znacznie więcej: „Gdyby samowładny, potężny monarcha Północy wiedział, jak niebezpieczny wróg grozi mu w dziełach Chopina, w pełnych prostoty melodiach mazurków, zakazałby zapewne tej muzyki. Dzieła Chopina to ukryte wśród kwiecia armaty”. Potężny monarcha Północy to Mikołaj I Romanow.

Twórca etiudy rewolucyjnej (etiuda c-moll op. 10 nr 12), wspaniałych polonezów, choć większość życia spędził na emigracji, nigdy nie miał wątpliwości, że Polska się odrodzi, zjednoczą się rozszarpane przez zaborców ziemie. W liście do rodaka, pianisty i kompozytora Juliana Fontany pisał ponad rok przed śmiercią, gdy w Poznańskiem wybuchła (szybko niestety zduszona) insurekcja: „Zbierają się nasi w Poznaniu. (…) Bóg wie, jaką to drogą wszystko pójdzie, żeby znów Polska była (…). Nie obejdzie się bez strasznych rzeczy, ale na końcu tego wszystkiego jest Polska świetna, duża, słowem: Polska. Więc mimo niecierpliwości naszej czekajmy, aż się dobrze karty pomieszają, żeby na próżno nie tracić siły, tak potrzebnej we właściwej chwili”.

„Ideał sięgnął bruku”

Pamiętamy Norwidowską frazę o tragicznym losie fortepianu Chopina, rzuconego w styczniu 1863 r. na warszawski bruk przez rosyjskich żołdaków, rozjuszonych powstańczym zamachem na namiestnika Teodora Berga. Pałac Zamoyskich, skąd rzucono bombę, Rosjanie splądrowali i podpalili. Cyprian Norwid w „Fortepianie Chopina” wpisał w to tragiczne wydarzenie wielką metaforę ojczystych przeznaczeń: „Gmach, zajął się ogniem, przygasł znów,/Zapłonął znów – – i oto, pod ścianę/Widzę czoła ożałobionych wdów/Kolbami pchane –/I znów widzę, acz, dymem oślepian/Jak, przez ganku kolumny/Sprzęt podobny do trumny/Wydźwigają… runął… runął, Twój fortepian. (…)/Ten!… co Polskę głosił, od zenitu/Wszechdoskonałości Dziejów/Wziętą, hymnem zachwytu –/Polskę; przemienionych kołodziejów:/Ten sam – runął – na bruki, z granitu!”.

Rzeczpospolita chopinowska, Rzeczpospolita norwidowska: „Polska przemienionych kołodziejów”! Polska, która sztuką, przesiąkniętą głęboko miłością ojczyzny, ale i uniwersalną chrześcijańskim przesłaniem, wydźwignie się ku mesjanistycznym wyżynom. Jakże to bliskie romantycznym frazom Juliusza Słowackiego: „Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,/Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi;/Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,/Aż was, zjadacze chleba – w aniołów przerobi”.

Czy podołaliśmy testamentowi wieszczów? Czy staliśmy się narodem nie tyle aniołów, ile ludzi dumnych z narodowego dziedzictwa? Czy polska edukacja kształtuje obywateli i obywatelki, którzy znają i rozwijają narodowe, lecz i uniwersalne dziedzictwo? Czy nasze kultura i sztuka współcześnie dają światu nadzieję i piękno? Czy są tylko lepszym lub gorszym naśladownictwem obcych trendów? Co przeważa? Co jest godne, a co tylko się opłaca? Trudno nie zadać tych pytań po kilku dekadach Polski, która mieni się suwerenną i wolną od tyranów, przeciw którym występowali nasi najwięksi romantyczni artyści.

Choć nasze czasy stronią od patosu, trzeba sobie uświadomić, jak wielka odpowiedzialność spoczywa również na organizatorach konkursu chopinowskiego. To wydarzenie, którego znaczenie wykracza daleko poza geopolityczne public relations. Twórcy konkursu – wkrótce setna rocznica jego pierwszej edycji! – doskonale rozumieli, że muszą ustalić chopinowski, polski kanon. Dziś przyszedł czas na dyskusję: nie tylko jak zorganizować, ale i po co organizować następny konkurs chopinowski w świecie pełnym zgiełku armat. Idea chopinowska nie dotyczy wyłącznie kwestii muzycznych rygorów i interpretacji czy organizacyjnego know-how. To niezwykła lekcja polskości, którą trzeba olśnić świat.

„Całą muzykę świata oddam za Chopina”

Piotr Wierzbicki na kartach niewielkiej książeczki „Nieboski Chopin” pisze, że fortepianowa gra artysty nie ma sobie równych pod względem piękna. I zaraz dodaje przewrotnie: „Metoda Chopina to przeciw słodyczy wystawić gorycz, jęk przeciw westchnieniu, wdzięk zmącić okropnym zgrzytem”.

Jest kompozytor subtelny, miękki, delikatny, kojący i łagodny. Jest też „ostry, gwałtowny, męski”. Stoi za tym najwyższy zamysł, którego artysta miał pełną świadomość, gdy w jednym z listów zwierzał się przyjacielowi: „Wiesz, ile chciałem czuć i po części doszedłem do uczucia naszej narodowej muzyki”.

Rzecz nie tylko w kompozycjach, taktach i melodiach. Muzyka musi uchwycić emocje, zmysłowość, duchowość kultury. I sprawić, by zachwycił się nią świat. Ale to wymaga krytycznego nerwu również wobec własnej sztuki. I czegoś jeszcze wyższego: poczucia, że celem artystycznego wysiłku jest nie tylko kunszt, odróżniający wyrobnika od twórcy, ale i dotarcie do tego, co jest kwintesencją (muzycznej) kultury własnego narodu.

Dzisiaj, gdy pedagogika wstydu uczyniła tak wielkie spustoszenie w głowach naszego społeczeństwa, gdy stała się znakiem rozpoznawczym zbyt dużej części starych nowych elit, te słowa muszą brzmieć obrazoburczo. Były jednak zawsze jasne dla tych, którzy chcieli polskość zniszczyć, Polskę wydrzeć z map i z pamięci kartografów, a naród polski uczynić nawozem pod obcą potęgę. A przecież są w dziejach najdziwniejsze zdarzenia!

Fryderyk Nietzsche, którego – także za sprawą łaszącej się do Adolfa Hitlera siostry filozofa Elżbiety Forster-Nietzsche – niemieccy narodowi socjaliści i nacjonalistyczni okultyści wzięli za swego proroka, był rozkochany w sarmackiej polskości i we Fryderyku Chopinie. Uważał Polaków za ostatni duchowo wolny naród Europy. Niemiecki filozof nie tylko doszukiwał się polskich rodzinnych korzeni, nie tylko miał się za inkarnację Jana Matejki (sic!), ale tak pisał w „Ecce homo”: „Jestem jeszcze na tyle Polakiem, by całą muzykę świata oddać za Chopina”.

„Furia teutonica”

Hitlerowska „elita” musiała znać te słowa. Wielkoniemieckich szowinistów musiały straszliwie boleć zdania zapisane przez wynoszonego przez nich pod niebiosa myśliciela. Wypalali ogniem świadectwa polskości Chopina i najwymowniejsze znaki przywiązania narodu polskiego do wybitnego kompozytora.

Jerzy Waldorff na kartach poświęconej konkursowi chopinowskiemu „Wielkiej gry” (zacna to lektura, choć widać, że pisana w czasach PRL) pisał: „Kiedy we wrześniu 1939 r. Niemcy zajęli Warszawę, furia teutonica obróciła się także przeciwko Fryderykowi Chopinowi. Widocznie ministrowi propagandy III Rzeszy, Goebbelsowi, ktoś musiał przypomnieć słowa Roberta Schumanna, że utwory Chopina to »armaty ukryte wśród kwiatów«, gdyż publicznego wykonywania muzyki Chopinowskiej natychmiast Polakom zakazano, a w maju 1940 r. również i warszawski pomnik artysty wysadzono w powietrze. Manuskrypty udało się na czas wywieźć do Kanady. Dagerotyp [zdjęcie Chopina – K.W.] jeszcze przed wojną został rozpowszechniony w reprodukcjach. Na szczęście! Kiedy bowiem hitlerowcy zmiażdżyli Powstanie Warszawskie w roku 1944 i Warszawa skazana została przez Führera na zrównanie z ziemią, niemieccy specjaliści od niszczenia kultury zwieźli do Biblioteki Raczyńskich przy Okólniku najcenniejsze rękopisy i starodruki ze wszystkich zbiorów miasta, po czym je spalili, m.in. także ów dagerotyp Bissona i odręczny pamiętnik młodego Chopina, zwany »Dziennikiem stuttgarckim«”.

A przecież to nie wszystko! Część dziedzictwa chopinowskiego płomienie strawiły jeszcze we wrześniu 1939 r. – bomby fosforowe zrzucane przez Lufwaffe spaliły gmach przepięknej, wzniesionej staraniem polskich patriotów w początkach XX w. Filharmonii Warszawskiej przy ulicy Jasnej: „Wewnątrz spopielało pięć koncertowych fortepianów, komplet instrumentów ufundowany przez muzykalnego Maurycego Zamoyskiego, instrumenty smyczkowe. Poszła z dymem biblioteka, w tym cenne, starowłoskie partytury i książki, licząca kilkanaście tysięcy pozycji. Przepadło archiwum korespondencji, jaką prowadzono z tyloma sławnymi muzykami z całego świata, którzy występowali na czołowej polskiej estradzie”.

Tak, powraca w naszych dziejach topos „ideału, który sięga bruku”, spopielałego dziedzictwa, ale i zmartwychwstania! Pasja, dwuznaczność tego słowa – od zmysłowych namiętności, nieobcych przecież Chopinowi, przez agonię umęczonego gruźlicą artysty, po mistyczne cierpienie na krzyżu Boga-człowieka. Pasja, artyzm, duchowość; życie, płomienie, marmury kościoła: serce kompozytora ocalone z ognia Powstania Warszawskiego po II wojnie światowej wróciło do świątyni przy Krakowskim Przedmieściu. Ile skojarzeń, ile treści: dwa proste słowa „Sursum corda” i figura Jezusa Chrystusa, leżąca jesienią 1944 r. na bruku warszawskiej ulicy, stolicy zamienionej w gruzy. Dłoń wzniesiona ku niebu, smukłe palce Zbawiciela – jak palce pianisty.

Polska melodia w dziejach świata

To nie bluźnierstwo, to polska melodia w duchowych dziejach świata, odwiecznej walki dobra ze złem. Jest w tym tragizm i ciągłość dziedzictwa, bo przecież kilkanaście dni temu mogliśmy słuchać w bazylice Świętego Krzyża – wykonanego pod sercem Fryderyka Chopina „Requiem” na fortepian solo w rocznicę śmierci kompozytora. Wieszcz romantycznej muzyki inspirował się Mozartem, uwielbiał jego mszę żałobną. Jaki to temat filmowej etiudy, która mogłaby uświetnić XX konkurs chopinowski: serce Chopina, bijące w rytm ludowych mazurków; serce dające życie jego koncertom dla najznamienitszych gości paryskich salonów; serce daleko na obcej ziemi, pochowane na francuskim cmentarzu („A może tamci – to umarli,/a żywi są – na Pére Lachaise?”); jeszcze muzyka Mozarta i Chopina jako ilustracja do obalonej przez Niemców figury Chrystusa; wreszcie bliższe nam czasy – migawki z koncertów chopinowskich. Pokazać to światu, pokazać Polakom i Polkom, właśnie tym, którzy mylą uniwersalizm z wykorzenieniem.

Może zaszczepimy kolejnym pokoleniom myśl, że Polska bogata i ambitna mogłaby wydawać dzieła laureatów konkursu chopinowskiego własnym sumptem? Że to znaczyłoby więcej niż zyski i splendor niemieckiego renomowanego wydawnictwa Deutsche Grammophon? To wymagałoby długotrwałego, konsekwentnego wysiłku: pracy zarazem romantycznej i pozytywistycznej, sprzęgnięcia w jedno przemysłu polskiego i wysokiej kultury, ideałów, idei i praktyki. Dla jednych to myśl niewygodna, dla innych śmieszna i megalomańska. A przecież do gruntu prawdziwa, bolesna jedynie dlatego, że tak odległa od realizacji.

Nadzieja na życie wieczne

Jeszcze jedna uwaga o śmierci i zmartwychwstaniu. 17 października 1849 r. w Paryżu umarł Fryderyk Chopin. Artysta w agonii, na łożu śmierci, na marach. Słynny jest list ks. Aleksandra Jełowickiego z arcypolskiego wówczas zgromadzenia zmartwychwstańców, do którego dołączyć chciał Cyprian Norwid, o umieraniu Chopina i jego pojednaniu z Bogiem.

Nie wszyscy podają tę wersję wydarzeń, ale to piękna opowieść: „Poczęło się konanie Chopina, które trwało dni i nocy cztery. Cierpliwość, zdanie się na Boga, a często i rozradowanie towarzyszyły mu aż do ostatniego tchnienia. Wpośród najwyższych boleści wypowiedział szczęście swoje i dziękował Bogu, że aż wykrzykiwał miłość swą ku Niemu i żądzę połączenia się z Nim co prędzej. I opowiadał swe szczęście przyjaciołom, co go żegnać przychodzili, a i w pobocznych izbach czuwali. (…) W końcu on, co zawsze był wykwintnym w mowie, chcąc mi wyrazić całą wdzięczność swoją, a oraz i nieszczęście tych, co bez Sakramentów umierają, nie wahał się powiedzieć: »Bez ciebie, mój drogi, byłbym zdechł – jak świnia!«. W samym skonaniu jeszcze raz powtórzył Najsłodsze Imiona: Jezus, Maria, Józef, przycisnął krzyż do ust i do serca swego i ostatnim tchnieniem wymówił te słowa: »Jestem już u źródła szczęścia!...«. I skonał. Tak umarł Chopin! Módlcie się za nim, ażeby żył wiecznie”.

Jest i inne zmartwychwstanie – Polski nadziemnej, która utraciwszy państwowy byt, nie zatraciła swojej kultury, uczyniła ją znakiem wieczystego istnienia. Znamy dobrze słowa Norwida o Chopinie: „Rodem warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel”.

Napisane dzień po śmierci kompozytora, miały ciąg dalszy: „Umiał on najtrudniejsze sztuki zadanie rozwiązywać z tajemniczą biegłością, umiał bowiem zbierać kwiaty polne, rosy z nich ani puchu nie otrząsając najlżejszego. I umiał je w gwiazdy, w meteory, że nie powiem w komety, całej świecące Europie, ideału sztuką przepromieniować. Przez niego ludu polskiego porozrzucane łzy po polach, w diademie ludzkości się zebrały na diament piękna, kryształami harmonii osobliwej. To jest, co największego sztukmistrz może uczynić, i to uczynił Fryderyk Chopin. (…) To jest, co największego dopiąć może wychodziec [emigrant – K.W.], i tego Fryderyk Chopin dopiął”.

Patos Norwida może dzisiaj razić, warto przecież pamiętać, że jeszcze za młodu, przed wyjazdem na zawsze z Warszawy, kompozytor skarżył się w listach: „Od tygodnia nic nie skomponowałem godnego ani dla Boga, ani dla ludzi”.

Można dyskutować o muzyce jako zbiorze formalnych reguł, które talent artystów przemienia w arcydzieła, ale dawni mistrzowie zwykle wiedzieli, że sztuka ma sens najwyższy. Nie była to tylko maniera, co podpowiadają nam nasze cyniczne, współczesne serca.

Wspomniano wyżej o romantyzmie i pozytywizmie polskiej sprawy. W 1910 r., w stulecie rocznicy urodzin Fryderyka Chopina, Ignacy Jan Paderewski tak mówił na uroczystości w Teatrze Skarbkowskim we Lwowie, tak pisał w listach: „Nad białoskrzydlnym, nad najczcigodniejszym Ojczyzny symbolem kraczą kruki i wrony, chichocą obce a złowrogie puszczyki, urągają mu nawet swojskie, zacietrzewione orlęta. »Precz z Polską«, wołają, »niech żyje ludzkość!«. Jak gdyby życie ludzkości ze śmierci narodów powstać mogło! (...) Sprawa narodu to nie interes, z którego wycofać się należy, gdy zamiast zysków straty przynosi. Sprawa narodu to praca ciągła, praca stała, wytrwałość niezłomna, ofiarność nieprzerwana z pokolenia na pokolenie. Zaniechać jej nigdy nie wolno, a łożyć na nią, w miarę możności, zawsze się powinno”.

Tak ponad sto lat temu mówili polscy patrioci, wspominając Fryderyka Chopina. Co nam dzisiaj z tego dziedzictwa pozostało?

Partnerem dodatku jest Fundacja Niezależne Media