Przekaż 1,5% na media Strefy Wolnego Słowa. Dziękujemy! Przekaż TERAZ » x

Był supergwiazdą, został legendą

Dodano: 13/08/2014 - Numer 888 - 13.08.2014
KINO \ W nocy z 11 na 12 sierpnia zmarł Robin Williams, jeden z najbardziej popularnych hollywoodzkich komików, znany z takich filmów jak „Good Morning, Vietnam”, „Pani Doubtfire” czy „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Był supergwiazdą, został legendą. Popełnił samobójstwo w wieku 63 lat. Nagrodzono go Oscarem za drugoplanową rolę w filmie „Buntownik z wyboru”. Nominowany do tej nagrody był jeszcze trzykrotnie, za „Good Morning, Vietnam”, „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” i za rolę w dramacie „Fisher King”. Za ten ostatni film otrzymał także Złoty Glob. Ostatnie dziesięciolecia nie obfitowały już w tak spektakularne sukcesy. Aktor trzykrotnie zawierał związek małżeński. Był narkomanem i alkoholikiem. Cierpiał też na głęboką depresję. Jego rola prezentera radiowego Adriana Cronauera w filmie „Good Morning, Vietnam” zawierała w sobie najczęściej używaną przez aktora i najsilniej oddziałującą figurę: sympatyczny nonkonformista, wyobcowany i popularny, rozśmieszający wszystkich, wewnętrznie głęboko smutny samotnik. Ten rys przewija się w większości kreacji Robina Williamsa. Zapamiętamy go jako ojca odgrywającego rolę kogoś innego, by zasłużyć sobie na miłość własnych dzieci. Jako szalonego, oderwanego od rzeczywistości naukowca. Jako kogoś, kto aby istnieć, ciągle musi grać, udawać, uciekać. Był synem wybitnego menedżera i modelki. Wyrastał w kulturze Ameryki zlaicyzowanej i materialistycznej. Oferującej style życia, które nie sięgają transcendencji. Materialistyczny i zniszczony przez kult sukcesu świat, u ludzi wrażliwych, ukształtowanych w tej kulturze, wywołać może jednak jedynie bunt. I tak zaklęte koło się toczy. Jak ocenić świat, w którym najlepszym komikiem jest smutny, sfrustrowany człowiek, którego wyżera coś od środka, a on umie się z tego śmiać... Oczywiście do czasu... Nie da się grać o miłość. Chowanie się za maskami jest działaniem skazanym na porażkę. Nawet kiedy Williams wszystkich rozśmieszał, widziałem w jego twarzy głęboko ukrytą, całkowitą bezradność. Bunt, ironia, dystans, czasami pozwalają złapać oddech, ale same w sobie nie produkują tlenu. Bunt może, ale nie musi być częścią doświadczenia człowieka, jednak opieranie na buncie sensu życia jest samobójcze. Aktor od kilku miesięcy walczył z kolejnym nawrotem depresji. Przegrał. Jeśli ciebie, Czytelniku, choć raz rozśmieszył lub wzruszył, zmów za Robina Williamsa Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Tylko tak możemy mu pomóc. Dawał światu chwile radości. Niech zazna Radości wiecznej.
     

SUBSKRYBUJ aby mieć dostęp do wszystkich tekstów gpcodziennie.pl

Masz już subskrypcję? Zaloguj się

* Masz pytania odnośnie subskrypcji? Napisz do nas prenumerata@gpcodziennie.pl

W tym numerze